Mój dyżur wypadał tydzień później, ale ktoś nie mógł, więc się
zamieniłyśmy i stawiłam się w bazie przed godziną 10 w ten sobotni
poranek. Jak to się mówi, jestem już zaprawionym w boju
wolontariuszem, więc co to dla mnie dyżur?
Pierwsze spotkanie tego dnia i mamy duże opóźnienie. Schodzi jedna
kroplówka, doktor dzwoni do prowadzącego neurologa o radę, bo chora
bardzo źle się czuła po jednej dawce i nie chce brać kolejnych. A
nasza podopieczna jest załamana. Ładny dom z ogrodem, cisza, spokój,
kochający mąż i… przerzutowy guz mózgu. Coraz ciężej jej chodzić,
prawa ręka aż do barku trzęsie się tak, że uniemożliwia normalne
funkcjonowanie. Nie można nawet spać! Choroba postępuje, a w szafie
wiszą dwie świeżo kupione sukienki na ślub córki w sierpniu. Czy
doczeka?
Idzie następna kroplówka, po której pani Halinka ma się poczuć
lepiej. Muszą obserwować. Jak na razie ręka trzęsie się dalej.
Musimy się żegnać, bo następni czekają.
Teraz przed nami spotkania z dziećmi, daleko poza Radomiem. Najpierw
Mateusz, o którym opowiem w innym artykule. Stąd już blisko do
Adama.
Tego chorego znam tylko z opowieści. Dostaję tylko jeszcze
informację o tym, jak Adaś czuje się po niedawnym wyjściu ze
szpitala. A został wypisany w stanie ciężkim.
Weszłyśmy do pokoju. Poznaję rodziców chłopca. Są trochę
zdenerwowani naszym spóźnieniem, pomimo wcześniejszego telefonu, bo
mieli jakieś plany. Przepraszamy za spóźnienie i zostaje uzgodnione,
że następnym razem mogą odwołać spotkanie w razie naszej dłuższej
nieobecności, jeśli nic niepokojącego się nie dzieje.
Szukam łóżeczka z dzieckiem, ale nie ma w tym pokoju. Adaś jest w
wózku stojącym do mnie tyłem. Zaglądam tam i staję jak wryta! Ma 4
lata. Tylko 4! A to małe ciałko jest tak już umęczone operacjami,
sterydami, do noska założona jest sonda. To guz mózgu! Jedyne
dziecko tych młodych ludzi! Po chwili maluch się budzi, ale jest
jeszcze gorzej. Oczy jakby nie widzące, choć na widok cioci reaguje
gestami. Co chwila przeszywa powietrze zgrzyt zębów. Mama bierze
syna na ręce, by doktor mogła zbadać. Trzeba uważać, bo plecy bolą
przy dotyku, co się objawia jękiem. Domyślam się, że rodzice
chcieliby żebym była wesoła, zabawiała rozmową, chcą normalności,
ale ja nie mogę. Ten widok mnie wręcz paraliżuje. Siadam obok
Adasia, który leży na łóżku. Cały czas jest podłączony do aparatury
mierzącej poziom tlenu we krwi. Gdy tlen niebezpiecznie spada,
zaczyna piszczeć i trzeba szybko go podłączyć. Nasza doktor mówi, że
Adaś jest zabezpieczony przeciwbólowo, ale jak się widzi ten grymas
ust i za chwilę zgrzyt to ciarki człowieka przechodzą!
Jak sobie rodzice radzą? Ano, każde na swój sposób. Szukają pomocy
również w Internecie, gdzie „specjaliści różnej maści” oferują
pomoc. Zdecydowali się na jeden specyfik, który ponoć pomaga. Doktor
wysłuchała relacji taty, który został oddelegowany do tej rozmowy
(stąd pewnie to zdenerwowanie naszym spóźnieniem).
Po drodze rozmawiamy o tym, co było. Dochodzimy do wniosków, że nikt
tak naprawdę nie wie, jak zachowałby się w sytuacji, gdy umiera jego
dziecko, więc nie krytykujemy i nie osądzamy. Odmawiamy Koronkę do
Bożego Miłosierdzia.
Teraz szybko do Szymona, którego również widzę po raz pierwszy. Ten
chłopiec do niedawna jeszcze chodził, bawił się, rozmawiał. Teraz
mając 11 lat siedzi w specjalnym fotelu, przywiązany specjalnym
pasem. Nie jest w stanie podnieść samodzielnie nawet zabawki. Ma
chorobę metaboliczną. W jego mózgu odkłada się żelazo. Ciężko jest
się z nim dogadać. Trzeba zadawać pytania w formie „tak” lub „nie”,
a odpowiedzi bywają sprzeczne z tym, co chce.
Tata Szymka, jest takim „motorem napędowym”. Szuka sponsorów,
organizuje różne imprezy w celu zebrania funduszy na leczenie lub
zapewnienie w miarę normalnego życia synowi.
Po badaniu i chwili zabawy, mamy czas na wypicie kawy, ale już czeka
starsza siostra Szymona, aby razem z koleżanką przedstawić układ
sportowo-muzyczny. Nasz chory już śpi, zmęczony całym długim dniem.
Żegnamy wszystkich i wracamy do bazy, skąd zamiast mnie na następną
wizytę jedzie Ania. Nie oponuję. I tak mam dużo do przemyślenia, a
to znów dziecko! Tym razem 14-letnia dziewczyna.
Na niedzielnej Mszy świętej następnego dnia, przypomina mi się Adaś.
Cisną się na usta pytania do Pana Boga! Najchętniej bym się
rozpłakała z tej bezradności, ale nie chcę robić sensacji.
Kolejny dzień nie przynosi ukojenia, a wręcz jest gorzej! Już na
samo wspomnienie chce mi się wyć! Dlaczego? Dlaczego takie maluchy
muszą cierpieć?! Ten cholerny świat nie ma sensu! Co jest to
wszystko warte jak taki maluch zamiast biegać i śmiać się, po prostu
umiera?! Przypominają mi się te wszystkie mądre słowa mądrych ludzi,
ale nie przynoszą ukojenia. I nagle...? Przychodzi mi do głowy myśl,
której chwytam się jak rzep. Coś mi szepnęło do ucha, że przy
Adasiu, jak i innych dzieciach, jest Ktoś. Najbardziej delikatna,
czuła, kochana Maryja.
„A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego,
Maria, żona Kleofasa i Maria Magdalena...”.
Przychodzi ulga. Powoli wracam do równowagi.
Wasz korespondent hospicyjny
Monika Wężyk
do góry